piątek, 30 sierpnia 2013

Historia Włóczka



Historia Włóczka zaczęła się pewnej jesieni około dziesiątej wieczór. Sąsiadka dzwoni, że znalazła na drodze potrąconego psa...
Nie będę opisywać całej akcji ratunkowej ponieważ łatwo ją sobie wyobrazić - noc, ciemno, pada deszcz, trąbią samochody a my pakujemy nieprzytomnego owczarka do samochodu. 
Włóczek nie był psem pierwszej młodości, był za to inteligenty, łagodny i cierpliwy. Doskonale rozumiał kiedy się o nim rozmawiało. Uwielbiał dzieci, co widzieliśmy po reakcjach kiedy je widział albo słyszał ich głosy. Kury jadły mu z miski, koty spały na posłaniu.
























Po wypadku Włóczuś miał sparaliżowane tylne łapy, większość czasu spędził więc na kocach, poduszkach i materacach. Wymagał nieustannej opieki, po przyjściu ze sklepu - przewrócić psa na drugi bok, zmienić pieluchę, za dwie godziny - przewracamy na drugi, masujemy, prostujemy łapy, zmieniamy pieluchę i kocyk... W nocy to samo. Co trzy godziny. Przez kolejne lata. Nie było zlituj.
Nie umiem policzyć wszystkich wizyt i zabiegów u weterynarzy na jakie Włóczek musiał jeździć. Po roku znaleźliśmy weterynarza (wspaniały człowiek o wielkim sercu i miłości do wszystkich zwierząt) który słynął ze stawiania na nogi psów po wypadkach. Przejechaliśmy 300 kilometrów do Kątów Wrocławskich, Włóczka ponastawiali ale paraliż akurat u niego nie ustąpił.
Nieraz słyszałam, żeby psa uspać "bo na pewno się męczy" Włoczek się nie męczył - jeśli już, to męczyłam się ja ale mnie uspać nikt nie chciał. Włóczek cieszył się każdym dniem. Biegał  na uprzęży z psich szelek ( zgadnijcie, kto musiał ją wtedy dźwigać) tak, wyjście z psem na spacer nabierało wtedy trochę innego znaczenia... Zwłaszcza kiedy było zimno, padał deszcz/śnieg lub oba naraz a Pan Pies domagał się równouprawnienia w kwestii wychodzenia na zewnątrz. W końcu wszystkie psy wychodziły kiedy chciały, dlaczego nie on? Nie było wyjścia, czapka na głowę, parasol do jednej, uprząż do drugiej ręki i wio przez śnieżycę.
Zamówiliśmy też wózek na którym Włoczek w lecie zamieniał się w Formułę 1.


Włóczek był z nami szczęśliwy, żył ponad dwa lata w przeświadczeniu, że wcale nie jest kaleką. Umarł w zeszłe lato ze starości, na swoim posłaniu, w domu, otoczony opieką. Był niezaprzeczalnym dowodem na to, że jeśli się chce to można wszystko, nawet jeśli inni mówią, że się nie uda.

Szczęśliwy pies


7 komentarzy:

  1. Niezwykła historia.
    Z wielką przyjemnością zostawiam tu swój malutki, nic niewnoszący komentarz. A jednak chcę zaznaczyć, że tu jestem. Przez chwilę. Z piękną osobą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, Boni, kobieto o wielkim sercu... To wspaniałe, że dałaś mu jeszcze dwa lata spokojnego życia w dobrym miejscu. Podziwiam cię, naprawdę szczerze.
    Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też pozdrawiam, podziwiam i dziękuję. Za piękne życie Włóczka.

    OdpowiedzUsuń
  4. No i się popłakałam:-) - ale tak pozytywnie...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Wam za ciepłe słowa, niedługo będzie rocznica kiedy go znaleźliśmy i tak mnie jakoś naszło na wspominanie...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteś Wielka, kobieto o wielkim sercu!
    To oczywiste, że cieszył się każdym dniem... przy Tobie;) Miał szczęście, że na Was trafił.
    A łezki popłynęły, nie da się ukryć... ;)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ujmująca za serce historia, podziwiam Was, tez mam psa, i pamiętam jak potrącił go samochód i miał tylko łapke w gispie ale tez wzbudzał wiele macierzyńskich uczuć i troski, gdy wymagał opieki, Pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi miło jeśli zostawisz komentarz :)